środa, 4 listopada 2015

Rozdział drugi.


Pisanie wspomagało: to, i jeszcze to.
Chyba się gubię, ot co.

Uwielbiałam oglądać wschody słońca. Widok ten ogarniał we mnie uczucie nadziei, która pobudzała mnie do działania. Zdarzały się chwile, w których specjalnie wstawałam tylko po to, aby obejrzeć te niesamowite dla mnie zjawisko, bez  szczególnego powodu.  Nad ranem postanowiłam ponownie wykonać swój osobisty rytuał.
Siedziałam na krawędzi góry, ze spuszczonymi nogami w przepaść. Promienie przyjemnie okalały moją zmęczoną twarz, zachłannie chłonęłam ich ciepły dotyk. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się tą chwilą.
Mimo sytuacji w której się znalazłam, starałam się spojrzeć na to wszystko pozytywnie. Moje myśli krążyły gdzieś w pobliżu domu, czasem przejawiał się w nich Viktor i ostatni koszmar. Domyślałam się, że mógł on być zwyczajnie oznaką mojej wyobraźni ale zastanawiało mnie jedno – słowa które wypowiedział, już kiedyś je słyszałam i to właśnie z jego ust. Na myśl o tym po moim ciele przeszły ciarki.
Westchnęłam bezgłośnie, przeczesując palcami moje sklejone włosy. Musiałam wyglądać naprawdę okropnie. Od wczoraj nie miałam nawet okazji opłukać twarzy.
Kilka kamieni osunęło się po zboczu góry. Zniknęły pomiędzy drzewami równie szybko jak się pojawiły - całkiem jak ja, na tym nieszczęsnym dworcu. Próbowałam  o tym nie myśleć, nie rozkładać tego na czynniki pierwsze – nie czułam potrzeby wiedzieć jak się tu znalazłam. Chciałam po prostu wrócić, albo co gorsza, przyzwyczaić się i zaaklimatyzować w Nowym Świecie.
Kiedy postanowiłam wrócić do środka, wschód prawie dobiegł końca. Korzystając z okazji starałam się dokładnie obejrzeć wszystko, co znajdowało się w jaskini. Mijając korytarz dostrzegałam niewielkie postacie namalowane losowo na ścianach. Przypominały mi moje dziecięce malunki, które wykonywałam gdzie tylko mogłam.
Jeden z nich przedstawiał człowieka trzymającego coś na kształt włóczni skierowanej w stronę innego osobnika. Większość ukazywała sceny walki. Trochę mnie to zaniepokoiło i wtedy połączyłam fakty. Ben coś o tym wspominał, ale byłam zbyt ospała żeby się przejąć. Docierając do groty poczułam chłodny strumień powietrza.
Marnie siedziała po turecku w samym jego centrum. Miała zamknięte oczy i spięte w wysokiego kucyka włosy. Fale sięgały prawie do gładkiego, kamiennego podłoża – tak jakby było czymś szlifowane.
- Chcesz się przyłączyć? – spytała i machnęła w moją stronę ręką. Podeszłam bliżej i kucnęłam obok, spoglądając w jej dziecięcą twarz.
- Mam kilka pytań – oświadczyłam.
- Nawet wiem jakich – Marnie puściła mi oko i zaśmiała się – Wszyscy poprzedni mieli te same. Skąd się tu wzięliśmy, jak to się stało, jak wrócić do…
- To mnie nie obchodzi. – przerwałam jej. Dziewczynka spojrzała na mnie z zaciekawieniem i oparła dłonie o kolana –  Dlaczego akurat ja?
Echo rozniosło się po całej jaskini. Poczułam jakby jej wzrok przebijał mnie na wylot.
- Myślisz, że jesteś wyjątkowa? – przymrużyła oczy i wydęła usta w nieznany dotąd mi sposób.
- Myślę, że jestem najbardziej pospolitą osobą jaką mogłaś poznać – oświadczyłam – i to właśnie sprawia, że czuję się zagubiona.
- Stań tu – wskazała palcem w stronę ściany, którą dostrzegłam kiedy mnie tu przynieśli – Widzisz te szparę? Włóż tam dłoń.
Zbliżyłam się do dziury i powoli wsunęłam tam rękę. Było w niej mało miejsca ale kończyna spokojnie mieściła się aż do łokcia. Koniuszkami palców sięgałam do mokrego dna. Spojrzałam na Marnie i machnęłam ramionami. Dziewczynka podeszła do mnie i stanęła za moimi plecami. Nagle zamachnęła się i przyparła mnie do ściany, wpychając moją rękę jeszcze głębiej. Warknęłam z bólu i zagryzłam mocno wargi.
- Co ty kurwa robisz?! – wrzasnęłam. Marnie uśmiechnęła się. Ledwo sięgała mi do klatki piersiowej, a miała w sobie tyle siły.
Poczułam jak  coś oplata moją rękę i zaciska się wokół niej. Zaczęłam się wyrywać, próbując oswobodzić kończynę, ale moje próby zdały się na nic. Serce zaczęło bić mi niesamowicie szybko i ból rozprzestrzenił się po całym ciele, wywołując dreszcze. Widziałam jak ręka zaczyna zmieniać kolor na ciemno czerwony, tak jakby cała krew dostała się poza naczynia krwionośne i rozlała się pomiędzy tkankami. Byłam przerażona kiedy czując coraz silniejszy ucisk, nie wytrzymałam i zaczęłam wyć. Marnie odsunęła się ode mnie, a ja opadłam na ziemie, nadal z ręką w ścianie.
Gdzieś w dalszej części groty stał Matt i Ben, przyglądając się całej tej sytuacji. Słyszałam jak coś mówili, ale nie rozumiałam żadnego słowa, które wypowiedzieli.
- Teraz jesteś już wyjątkowa – wyszeptała Marnie.

Poczułam całkowitą ulgę i otworzyłam oczy. Marnie stała nade mną i uśmiechała się.
- Hej, nieźle wyglądasz – powiedział Ben. Byłam zdezorientowana ale bez najmniejszego problemu podniosłam się i natychmiast odskoczyłam od skały.
Wtedy się przeraziłam. Spojrzałam na swoje dłonie, które poczerniały – dosłownie. Im wyżej spoglądałam, tym kolor stawał się jaśniejszy i przypominał mój naturalny odcień skóry. Ramiona mimo, że były zaczerwienione, wyglądały zupełnie normalnie.
- Chyba nie przyzwyczaję się do tego koloru – szepnął chłopak, opierając się o tą samą ścianę, która przed chwilą prawie zmiażdżyła moją rękę. Zauważyłam, że dziura  zniknęła, zostawiając po sobie jedynie czerwoną plamę.
Zacisnęłam pięści, ruszając do przodu. Bez zastanowienia rzuciłam się na Marnie, która jakby nigdy nic stała i uśmiechała się tak bezczelnie, że nie potrafiłam sobie odmówić. Jakie było moje zdziwienie, że zablokowała mój cios bez żadnego wysiłku, dalej szczerząc zęby. Matt złapał mnie za rękę i wygiął ją do tyłu.
- Zostaw mnie, kurwa. O co tu wszystko chodzi?! – wrzasnęłam. Moja złość sięgnęła zenitu. Modliłam się, aby nie rozszarpać ich wszystkich na strzępy. Zacisnęłam mocno szczękę i zlustrowałam każdego z nich. Marnie, uśmiechała się, jak zawsze, olewając mój wybuch. Ben stał z  obojętną miną, jakby miał dość tego całego przedstawienia.
- Nie denerwuj się, nie chciałem zrobić nic złego – szepnął Matt, spuszczając wzrok.
Zrobiło mi się go żal. Spośród wszystkich tych osób wydawał mi się najbardziej normalny. W niczym nie przypominał Marnie, która zachowywała się jak psychicznie chore dziecko, ani tym bardziej aspołecznego Benetta.
Matt był z wyglądu podobny do mnie. Pierwsze co u niego dostrzegłam to niewielkie, zielone oczy. Dodatkowo miał krótkie, popielate włosy, które opadały w nieładzie na jego czoło. Nie posiadał zbyt dużo mięśni, ale to w zupełności wystarczyło.
Stałam i przyglądałam się im w milczeniu. Moje ręce nadal wyglądały jakby były ubrudzone smołą, ale na szczęście już nie bolały tak jak wcześniej.
- Co mi zrobiliście? – spytałam, wskazując głową na dłonie.
- Pieczęć – szepnął Matt.
- Jeśli chcesz przeżyć, musisz nas słuchać – stwierdził Ben, drapiąc się po głowie – Teraz będziesz miała się jak bronić.
- Bronić? Niby przed czym?
- Już ci mówiłem, że nie jesteśmy tu sami. Pamiętasz to miejsce, które wczoraj ci pokazywałem? Mieszkają tam osoby, które za nami nie przepadają – machnął lekceważąco ramionami - Gdyby cię złapali, prawdopodobnie byś już nie żyła lub zamknęliby cię w więzieniu.
- Chyba czas, żebyś dowiedziała się co tu właściwie się dzieje – wtrąciła się Marnie, wywracając oczyma – Nie jestem jedną z was, urodziłam się tutaj. Szkopuł w tym, że matka zaraz po urodzeniu wyrzuciła mnie do jednej z tutejszych rzek. Cudem przeżyłam – jej uśmiech zrobił się ledwo widoczny. Westchnęła głośno, kontynuując opowieść – Znalazł mnie Ben i pomógł mi przeżyć.
- Ale co to ma do rzeczy? – nawet nie próbowałam ukryć mojej irytacji. Ciągle mydlili mi oczy różnymi historiami zamiast powiedzieć po prostu prawdę. Chciałam wiedzieć, jak wygląda ten świat i poznać jego reguły, a nie słuchać kolejnej ckliwej powieści o tym, jak tutaj trafili.
Marnie stała przez chwilę w bezruchu, mrużąc w złości oczy. Widać było, że nie spodobało jej się moje zachowanie i to, że przerwałam jej wypowiedź. Zacisnęła zęby i prychnęła głośno z niezadowolenia.
- Jej rodzicami są Cornelia i Gerard… - zaczął Ben, widząc dziewczynkę wybitą z tropu. Nie czekając na dalszą część, odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w stronę wyjścia. Miałam powyżej uszu ich zachowania, które niepotrzebnie wywoływało u mnie frustrację. Przecież równie dobrze mogłam sobie poradzić sama.
- Mam dość – rzuciłam, opuszczając grotę.

Każdy krok musiałam dobrze przemyśleć Ostrożnie stawiałam stopę na kolejnych skałach, aby nie osunął się grunt, po którym stąpałam. Schodziłam w dół już dłuższy czas, obserwując wszystko w zasięgu mojego wzroku. Chciałam zapamiętać jak mogę dość do budynku, który widziałam z jaskini. Miałam nadzieję, że chociaż tam mi pomogą.
W ciągu tego czasu moje dłonie wróciły do swojego wcześniejszego stanu, co zauważyłam dopiero kiedy znalazłam się już praktycznie pod górą, tuż przy wejściu do lasu. Korony drzew praktycznie odcinały mnie od świata, stając się nowym niebem. W powietrzu czułam wilgoć, która przyjemnie drażniła moje nozdrza. Każde drzewo, które minęłam, oznaczałam strzałką, używając do tego kamienia. Chciałam uniknąć krążenia po lesie, co szło mi całkiem nieźle. Słyszałam dźwięk płynącej wody, w której kierunku starałam się iść. Domyślałam się, że to  jakiś strumień bądź rzeka, wzdłuż której mogłabym podążać.
Po przejściu kilku metrów, moje podejrzenia się potwierdziły i trafiłam do źródła dźwięku. Bez dłuższego zastanowienia, postanowiłam wskoczyć do wody, aby się ochłodzić – na dodatek śmierdziałam potem na kilometr, co wywoływało u mnie uczucie dyskomfortu. Zdjęłam brudne ubrania i zaczęłam się zanurzać. Rzecz jasna, starałam się, aby nikt mnie nie dostrzegł, w końcu byłam naga. Woda była przyjemna, chłodna i orzeźwiająca – po prostu zbawienna.
Wtedy usłyszałam krzyki. Przerażona próbowałam jak najszybciej wydostać się z rzeki, strasznie przy tym hałasując. Kiedy byłam już bliska schwytania swoich ubrań, ktoś pociągnął mnie pod wodę.
Zachłysnęłam się cieczą i zaczęłam się dusić. Chciałam się wynurzyć i złapać oddech, ale nie mogłam. Poczułam silny ucisk na ramionach i po chwili dostrzegłam sprawcę, który próbował mnie utopić.
Miał otwarte oczy, które w pełnym skupieniu obserwowały mój każdy ruch. Palcem zasłonił usta, dając mi tym do zrozumienia, że mam się uciszyć, po czym pokazał w górę. Domyśliłam się, że chodziło o ludzi, którzy mnie spłoszyli, więc skinęłam głową. Jego czarne włosy pływały nad twarzą, łaskocząc mój nos. Próbowałam się uspokoić, aby przez chwilę jeszcze wytrzymać pod wodą.
Nagle puścił mnie i wypłynęłam na powierzchnie. Zachłannie połykałam powietrze, oddychając jak najszybciej mogłam.
- Przepraszam, że prawie cię utopiłem.
Włosy zasłaniały mi widok, więc szybko przerzuciłam je na plecy. Ledwo dostrzegłam jego uśmiech. Wtedy poczułam wstyd – byłam przecież naga. Odskoczyłam od nieznajomego, próbując się zasłonić. Czułam się okropnie, bo domyślałam się, że był tu wcześniej i mnie obserwował. Krzyki zniknęły, a ja, całkowicie obnażona, zastygłam w wodzie jak kamień razem z obcym chłopakiem, który prawie mnie utopił.